S&P500 od początku września stracił nieco ponad 2 proc. Nie jest to wiele, wciąż można mówić o mało znaczącej korekcie, jednak to nie jej skala, ale czas trwania może budzić obawy co do dalszego rozwoju sytuacji. Jednocześnie znacznie lepiej radzą sobie wskaźniki w Japonii, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Nikkei od końca sierpnia wzrósł o ponad 6 proc. DAX i FTSE100 poszły w górę po ponad 4 proc. W przypadku każdego z tych trzech rynków nieco odmienne są uwarunkowania determinujące giełdową koniunkturę. Co więcej, ich wpływ nie jest jednoznaczny i niekoniecznie spójny z utartymi kanonami. Z gospodarki Stanów Zjednoczonych płyną w większości pozytywne informacje, a inwestorzy wydają się już pogodzeni z perspektywą grudniowej podwyżki stóp procentowych. Niemiecka gospodarka ostatnio także radzi sobie lepiej, ale niepokoją sytuacja w sektorze bankowym i brak optymizmu co do wzrostu gospodarczego na kolejny rok. Wielka Brytania na razie trzyma się dobrze, a mimo wygranej eurosceptyków w referendum wciąż nie wiadomo, kiedy, jak i czy w ogóle jest wola polityczna do rozpoczęcia procedury wyjścia. Wydaje się, że politycy będą robili wszystko co możliwe, by odwlec w czasie Brexit. Jeśli chodzi o Japonię, to o jej perspektywach nie da się powiedzieć niczego dobrego, a bank centralny ma spory problem z jej stymulowaniem.
Do wyjaśnienia tych różnic i niekonsekwencji można posłużyć wspólny mianownik, którym są kursy walut. Mocny dolar szkodzi amerykańskiej giełdzie, a słabnące euro, jen i funt wspierają zwyżki na pozostałych trzech parkietach. Ten prosty schemat prawdopodobnie jednak zbyt długo się nie utrzyma i wkrótce do głosu dojdą także inne czynniki – jak np. wybór nowego prezydenta w USA.