Notowania naszych obligacji skarbowych zwykle podążają śladem tendencji wyznaczanych przez rynki światowe. Tym razem jednak sytuacja wygląda nieco inaczej. Choć rosnące ceny obniżają rentowność nie tylko papierów niemieckich czy amerykańskich, ale także rumuńskich i w nieco mniejszym stopniu węgierskich, rentowność polskich obligacji dziesięcioletnich od prawie trzech tygodni trzyma się na bardzo wysokim poziomie, przekraczającym 3,8 proc. Dzieje się tak mimo bardzo dużego popytu ze strony inwestorów, zapewne także zagranicznych, ujawnionego w trakcie wszystkich trzech zorganizowanych w tym roku przetargów. Chętnych do kupna raczej więc nie brakuje, ale nie chcą oni godzić się na wyższe ceny. A powodem prawdopodobnie wcale nie jest postrzeganie naszych obligacji jako ryzykownych, skoro deficyt budżetowy jest na bezpiecznym poziomie, a agencje ratingowe w swych niedawnych raportach były dla oceny naszego długu wyraźnie łaskawsze, niż wcześniej. Wszystko wskazuje na to, że inwestorzy widząc dynamicznie powracającą do Polski inflację oraz spodziewając się przyspieszenia tempa wzrostu gospodarczego w kolejnych kwartałach, oczekują że Rada Polityki Pieniężnej może wkrótce przestać być tak łagodnie nastwiona jak do tej pory i zacznie wysyłać sygnały zwiastujące zbliżającą się podwyżkę stóp procentowych. Zresztą już wcześniej prezes NBP sugerował, że koniec 2017 r. może być dobrym momentem, by zastanowić się nad takim ruchem. Rosnąca inflacja i perspektywa wyższych stóp procentowych w naturalny sposób kieruje zaś uwagę wielu inwestorów ku obligacjom o zmiennym oprocentowaniu, do których należy większość papierów dłużnych firm. Z tego też prawdopodobnie powodu tak duży popyt na nie widoczny był w ostatnich tygodniach zarówno na rynku pierwotnym, jak i na Catalyst, gdzie zanotowano zwyżki cen.