Choć skala ostatnich spadków wydaje się pokaźna, to jednak gdy na sytuację na giełdach spojrzeć z dłuższej perspektywy, nie wygląda ona zbyt groźnie. Trzeba pamiętać, że warszawskie indeksy mają za sobą kilkunastomiesięczny okres dynamicznych wzrostów. Tąpnięcie notowań, szczególnie widowiskowe na głównych światowych parkietach, nie spowodowało panicznej reakcji i większej wyprzedaży. Co prawda trudno jeszcze wyrokować o zakończeniu korekty, to jednak nie widać specjalnej awersji do akcji, a część bardziej odważnych inwestorów przystąpiła do zakupów. Ostrożność nadal jest wskazana, natomiast pożegnanie się z akcjami na dłużej, nie wydaje się uzasadnione i to z kilku powodów.
Po pierwsze, tak długie i silne tendencje wzrostowe rzadko kończą się w sposób nagły i gwałtowny, szczególnie gdy nie grozi żaden kryzys. Po drugie, wszystko wskazuje na to, że nie tylko nie grozi nam kryzys, ale jest duża szansa na dłuższy okres ożywienia w polskiej i światowej gospodarce. Nawet jeśli nie uda się utrzymać tak wysokiego tempa wzrostu, jak w 2017 r., to spowolnienie nie będzie raczej zbyt duże.
Nie widać czynników, które mogłyby spowodować poważniejsze pogorszenie się sytuacji firm i gospodarek. Jedynym obszarem, na którym widoczne są napięcia, a raczej obawy przed nimi, jest rynek amerykańskich obligacji skarbowych. Rosnąca rentowność tych papierów budzi pewien niepokój na rynkach finansowych, a także może wpływać niekorzystnie na rynek akcji, powodując zmianę postrzegania jego atrakcyjności. Niemniej jest to jedynie zmiana względna, nie podważająca fundamentalnych podstaw wycen akcji. Co więcej, wynika ona nie tyle z rzeczywistych obaw, związanych z działaniami amerykańskiej rezerwy federalnej, lecz z przypuszczeń, że mogłaby ona przyspieszyć tempo podwyżek stóp procentowych. Może się okazać, że obawy te zostaną rozwiane już po marcowym posiedzeniu Fed.