Szukając powodów ostatnich spadków na giełdach warto zwrócić uwagę na wyraźny kontrast między najnowszymi danymi płynącymi z gospodarek niemieckiej i amerykańskiej, a decyzjami i deklaracjami banków centralnych. W miniony czwartek mieliśmy do czynienia z wyraźnym rozczarowaniem inwestorów z powodu pozostawienia głównych parametrów polityki pieniężnej w strefie euro bez zmian. Jednocześnie Europejski Bank Centralny podniósł prognozę wzrostu na ten rok, nie dostrzegając słabych danych, choćby z Niemiec, czy z Francji, która znajduje się w stagnacji, a dodatkowo obniżył prognozy na dwa kolejne lata. Można jedynie mieć nadzieję, że bezczynność EBC w tej sytuacji wynika jedynie z chęci dobrego przygotowania kolejnej fazy stymulacji, bo co do tego, że będzie ona potrzebna, nie ma raczej wątpliwości.
Fed od dawna sygnalizuje swoją chęć do kontynuacji cyklu podwyżek stóp procentowych, a rynki uparcie nie przyjmują tych sygnałów do wiadomości. Po sympozjum w Jackson Hole ta rozbieżność uległa niewielkiej redukcji. Po wyraźnej deklaracji Janet Yellen w tej sprawie, zaczęto przypisywać minimalnie wyższe prawdopodobieństwo scenariuszowi podwyżki na wrześniowym posiedzeniu. Seria słabych danych a amerykańskiej gospodarki szybko zredukowała szanse na taki ruch. Mimo negatywnych sygnałów makroekonomicznych, wypowiedzi przedstawicieli Fed nadal brzmią nadal jastrzębio. Inwestorzy, którzy do tej pory ignorowali negatywne impulsy, mieli prawo poczuć się zdezorientowani. Efektem były przekraczające 2 proc. spadki na nowojorskim parkiecie, które prawdopodobnie uruchomiły głębszą korektę.