W przeszłości często bywało tak, że Europejski Bank Centralny w swych decyzjach dotyczących polityki pieniężnej podążał za amerykańską rezerwą federalną i to zwykle ze sporym opóźnieniem. Ta powściągliwość postrzegana jest, zazwyczaj słusznie, jako wada, gdyż powoduje zbyt wolne dostosowywanie warunków monetarnych do zmieniającej się sytuacji w gospodarce lub na rynkach finansowych. Tym razem było podobnie w kwestii podążania, ale znacznie lepiej jeśli chodzi o czas reakcji. Fed dokonał dość radykalnej zmiany nastawienia w swej polityce w pierwszych dniach stycznia, a EBC już dwa miesiące później postąpił podobnie. Pierwszym impulsem, który skłonił amerykańskie władze monetarne do rezygnacji z konsekwentnego podwyższania stóp procentowych na rzecz większej cierpliwości i obserwowania sytuacji, były silne spadki na Wall Street i rosnąca nerwowość na rynkach finansowych. Już po kilku tygodniach doszły do tego obawy związane z możliwością poważniejszego spowolnienia tempa wzrostu amerykańskiej gospodarki. Najnowsze dane dotyczące konsumpcji, a przede wszystkim płynące z rynku pracy, zdają się potwierdzać te obawy, choć dynamika PKB w Stanach Zjednoczonych wciąż jest bardzo przyzwoita. Można więc powiedzieć, że Fed trafnie zidentyfikował zagrożenia i bez wahania zaczął na nie reagować. W przypadku strefy euro wyraźne pogorszenie się koniunktury widoczne jest już od połowy ubiegłego roku, a ostrzegawcze sygnały można było dostrzec nieco wcześniej. Mimo to, EBC aż do teraz zwlekał ze zmianą nastawienia, adekwatną do sytuacji, w międzyczasie wygaszając program skupu obligacji. Na marcowym posiedzeniu zmuszony został do pośpiesznego nadrabiania zaległości, ogłaszając rozpoczęcie kolejnej tury zasilania systemu bankowego tanim pieniądzem w postaci operacji TLTRO i przesuwając perspektywę podwyżki stóp procentowych na koniec roku.
O ile zmiana nastawienia w przypadku Fed nie tylko nie spowodowała większych perturbacji na rynkach finansowych, ale wręcz doprowadziła do silnej zwyżki na giełdach i umiarkowanego osłabienia dolara, to marcowa wolta w wykonaniu EBC doprowadziła do silnej przeceny wspólnej waluty, a ponowne umocnienie się dolara popsuło nastroje inwestorów. Sytuacja nie jest jednak tak jednoznaczna, jak mogłoby się wydawać. Choć tempo wzrostu PKB w Stanach Zjednoczonych jest ponad dwukrotnie wyższe niż w strefie euro, a prognozy na najbliższe lata nie są korzystne dla naszej części świata, układ sił może ulec zmianie i dysproporcje dotyczące koniunktury okażą się mniejsze. Oba banki centralne będą reagować na sygnały płynące z gospodarki, ale wydaje się, że większe ryzyko negatywnych zaskoczeń występuje a gospodarce amerykańskiej, a co za tym idzie polityka Fed będzie jeszcze łagodzona. To zaś sugeruje możliwość osłabienia dolara, na czym szczególnie skorzystać mogłyby rynki wschodzące.